Wspomienia z ostatnich tygodni ułożyłam w moją szczęśliwą kalifornijską siódemkę:
★ 10 listopada odbył się nasz Big Day. Ceremonia miała świecki charakter, ale zgodnie z naszą prośbą, oficjant odczytał fragment Hymnu o Miłości. Świadkowie, druhny i urocza flower girl spisali się na medal. Zabawa trwała do późnego wieczoru, a na pamiątkę każdy otrzymał od pary młodej favour box. Pudełeczka były wypełnione lukrowanymi migdałami i folkowym magnesem, dowiezionym prosto z Polski przez moją siostrę. Krojenie tortu, slideshow- niespodzianka dla gości oraz rzucanie bukietu do utworu Single Ladies na długo pozostaną mi w pamięci.
★ Koniecznie chcieliśmy pokazać naszym gościom Misję San Juana Capistrano. To przepiękne miejsce, założone przez hiszpańskich franciszkanów w XVIII wieku, słynie z ,,cudu jaskółek’’. Każdego roku przylatują one bowiem z Argentyny dokładnie w dzień św. Józefa, wypadający w połowie marca. W listopadzie jaskółkom w Kalifornii za zimno, dlatego zobaczyliśmy tylko ich gniazda. Na szczęście mistyczna kaplica, wyjątkowo wysokie i cienkie palmy oraz zadbane ogrody czekają na turystów przez cały rok.
★ Newport Beach, w którym stacjonowaliśmy to spokojne, nieduże miasto, słynące ze swojej pięknej, szerokiej i bardzo czystej plaży (spożywanie alkoholu jest na niej zabronione). Jeden z dzielnych gości wykąpał się nawet w zimnym oceanie. Wycieczki rowerowe, barbeque u teścia przy zachodzie słońca (obowiązkowo hamburgery i hotdogi), rehearsal dinner w japońskiej restauracji typu szwedzki bufet – takie organizowaliśmy sobie lokalne atrakcje.
★ W Kalifornii trudno nie skusić się na solidny shopping. Wydaje mi się, że większość sklepów w tym pięknym stanie jest większa niż gdzie indziej. Szukając ubrań zastępczych dla części polskiej ekipy, bo bagaż początkowo przepadł w transporcie, trafiliśmy na wieloopiętrowy oddział sieciówki Forever 21. Obfity wybór i znaczne przeceny od razu poprawiły wszystkim humor. Trudno dziwić się, że podobno turyści przyjeżdżają do Kalifornii tylko na zakupy, by później kontynuować je jeszcze w Las Vegas.
★ Trochę kultury. Czasu nie było dużo, ale udało się nam zobaczyć Getty Villa (i co niektórym Muzeum Hollywoodu), ufundowaną w ubiegłym wieku przez potentata ropy naftowej. Po obejrzeniu eksponatów sztuki starożytnej oraz po obejściu imponującego odkrytego basenu, udaliśmy się na drinka na pięknej Santa Monica Promenade. Innym punktem programu kulturalnego był film, ”Czas na miłość’’ w niezwykle eleganckim kinie, w którym kelnerzy donoszą napoje i przekąski na salę projekcyjną.
★ Happy Birthday Martha– taki ruchomy napis widniał na ekranach z punktacją gry w kręgle, na które wybraliśmy się w urodziny mojej Mamy. Zabawa była wyśmienita, a w ramach poprawin przegryzaliśmy pozostałości tortu weselnego oraz smakowitą pizzę. Dean uzyskał wyższą notę niż grająca w tym samym czasie lokalna liga amatorów tej rozrywki. #proudwifemoment
★ Na koniec jeszcze raz o ślubie. Jak na tradycję przystało, mój Tata zabrał głos w trakcie kolejki toastów wznoszonych przez członków obu rodzin nowożeńców. Nawiązał do poezji Herberta – ,,be faithfull and go”, bądź wierny, idź do wiersza amerykańskiego poety Walta Whitmana ,,The Song of the Open Road”. Nasza pierwsza dwutygodniowa wspólna kalifornijska droga dobiegła końca, ale jestem pewna, że kolejne będą, i dla Was drodzy czytelnicym, równie wspaniałe:)
Jeszcze raz wszystkiego naj naj naj:-) brzmi jak time of your life w Kalifornii:-) plaza w Newport nie dla Polakow jak widac, brak przystosowania 😛 sciskamy!