Mój ostatni wpis z amerykańskiej kwarantanny to już miał być mój ostatni covidowy pamiętnik. Pomyliłam się. Jakiś już czas temu dopiero nadeszły ,,dobre” wieści – średnia pozytywnych testów spadła z ok. 9 tysięcy do ok. 7 tysięcy, później okazało się jednak, że te lepsze wyniki były spowodowane usterką techniczną, o której nie wiedział sam Gubernator Kalifornii. Po tym zamieszaniu ze stanowiska zrezygnowała stanowa Sekretarz Zdrowia Publicznego, nota bene pierwsza Latynoska na tym stanowisku. Nie wiadomo do końca, co było powodem Jej decyzji.
Teraz znów może jest trochę lepiej, spada stopień testów potwierdzających infekcję, ale mimo wszystko wciąż mamy mnóstwo nowych zgonów, wciąż ludzie się nie pilnują, wciąż życie jest bardzo dalekie od tamtej przed-covidowej normalności.
Do tego doszła teraz jeszcze ogromna fala upałów i co gorsze kolejnych pożarów. Od wczoraj mamy zalecenie o oszczędzaniu prądu.
Wakacje, oprócz wręcz maniakalnego sprawdzania wiadomości z frontu pandemiczno- szkolnego (o czym już wkrótce na blogu), upłynęły nam remoncie patio w ogródku, siedzeniu w domu, budowaniu lego, ale też na lokalnych podróżach.
Niedawno wróciliśmy z wakacji u amerykańskiego Dziadka, rezydującego na stałe w Południowej Kalifornii. Było wspaniale. W miarę ciepły ocean, zabawy w falach, plaża, małe kraby, piękny a la europejski park- bardzo sprzyjający hulajnogom i obserwacjom kaczek i nawet jednego żółwia pływającego w stawie, świetna, letnia sierpniowa pogoda, aż za dużo lodów, dni spędzone z tatą Deana – to wszystko dało nam bardzo odetchnąć i nabrać więcej optymizmu.
Letni nastrój aż za bardzo udziela się mieszkańcom południowej Kalifornii. Ludzie prawie w ogóle nie noszą masek, spotykają się w grupach, nie chcą zaakceptować zmieniającego się świata. Widziałam mnóstwo imprez, osób bez masek. Panuje tam przeświadczenie, że na zewnątrz nie trzeba nosić masek lub, że promienie UV zabijają zupełnie wirusy. W środku ludzie raczej zakładali maski. Nie można się dziwić, że w tamtych okolicach widać również poparcie dla Trumpa.
Czytałam historię o Health Officer właśnie z (zazwyczaj republikańskiego) Orange County, która otrzymywała śmiertelne pogróżki, ponieważ chciała nałożyć surowsze nakazy noszenia masek! W końcu ustąpiła ze stanowiska. Tak jeszcze dla opisania jak odmienna jest tu sytuacja- w Berkeley (gdzie często miałam sytuację, w której dwie osoby nawet w maskach totalnie się omijają, właściwie uciekają od siebie, w południowej Kalifornii (jeśli nie ma zdecydowanego nakazu z powiatu) taka sytuacja mi się w ogóle nie zdarzyła, a raczej ludzie śmiesznie się patrzą, jeśli ktoś ma sobie na zewnątrz maskę. Niestety w Berkeley też nie wszyscy się pilnują (teraz w końcu będą nałożone kary za nie noszenie masek), ale generalnie sytuacja wydaje nie być się tragiczna. Miasto jest jednak bardzo, bardzo konserwatywne w luzowaniu obostrzeń.
Z tatą Deana widzieliśmy się tylko na zewnątrz domu, spacerowaliśmy razem w kierunku oceanu. Róża i Maja były bardzo zadowolone, że mogły się z Nim zobaczyć i tylko kilka razy nie mogły już wytrzymać i pobiegły go na chwilkę przytulić.
W drodze powrotnej temperatura sięgnęła nawet 40 stopni. Nie obyło się bez fast foodów i fast napoi z drive-through. Zatrzymaliśmy się na słynną grochówkę w restauracji Pea Soup Andersens (oczywiście tylko na zewnątrz).
Udały nam się również dwukrotne wypady w pobliskim Monterey i okolicach. Dean prawie odwołał ze strachu pierwszy wyjazd, ale ja się uparłam i nie było już odwrotu:)
W Carmel prawie wszyscy nosili maski, również na zewnątrz i bardzo często na plaży. Może nie zawsze na twarzy, ale przynajmniej w widocznym miejscu ta maska była widoczna i gotowa do użycia. Zaryzykowaliśmy nawet pobyt w hotelu (przede wszystkim ze względu na basen dla dzieci). Pokoje nie były sprzątane, aby zmniejszyć ryzyko zakażeń. Jedzenie zamawialiśmy raczej na wynos. Znaleźliśmy jednak japońską knajpkę Sushi Heaven z małym, dyskretnym patio i pysznym jedzeniem- niestety jedzenie serwowane jest tylko w pudełkach na wynos.
Jeszcze jeden pozytyw z tych eskapad- wizyta u kosmetyczki. W Berkeley od marca wszystkie salony są zamknięte, za to np. w Nappa niektóre salony świadczą swoje usługi- tylko na zewnątrz.
Nie wszystkim podobają się takie wypady poza miasto (w Berkeley wciąż obowiązuje doktryna- nakaz shelter in place- najbezpieczniej jest w domu). Na przykład: lokalni mieszkańcy regionu niezwykle popularnego jeziora Tahoe protestowali przeciwko eskapadom nie-zamaskowanych turystów (https://www.tahoeonstage.com/extra/news-extra/fed-up-residents-protest-at-lake-tahoe-roundabouts).
Ja nie mogłam usiedzieć na miejscu w domu, musiałam czymś wypełnić pustkę po naszych odwołanych lotach do Polski. Cieszę się, że zaryzykowaliśmy. Nosiliśmy maski, myliśmy ręce, nie szaleliśmy. Na plaży trzymaliśmy dystans od innych.
A teraz za rogiem koniec wakacji i początek wirtualnej nowej szkoły Róży.. Nowy wpis z frontu wirtualno-szkolno-pandemicznego już wkrótce.
Mam nadzieję, że też mieliście udane wakacje.
Ps. Tak samo jak po napisaniu ostatniego wpisu, po krótkim czasie miasto zmieniło w czerwcu Heath Order i pozwoliło na spotykanie się w tzw. social bubbles oraz zezwoliło na otwarcie przedszkoli dla dzieci również non-essential workers, tak i teraz po publikacji tego wpisu Berkeley i cały powiat Alameda zezwoliło w końcu na otwarcie usług spa i fryzjerskich- ale tylko na zewnątrz. Zawsze jest to jakiś krok do przodu, choć niestety nie wszystkie salony będą mogły wciąż się otworzyć.