Mieszkamy już w Berkeley prawie pół roku. Wciąż jesteśmy zadowoleni, ale nie ukrawam, że wypad do San Francisco to dla mnie zasze miła perspektywa. Uwielbiam tutejsze powietrze i roślinność, ale jednak nasi sąsiedzi mają kurczaki w ogródkach, a niejednokrotnie drogę zaszła mi gromadka dzikich indyków:)
Jeszcze za nim dotarłyśmy do stacji metra, w internecie przeczytałam, że w naszej okolicy (około 20 minut od naszego domu) miała miejsce strzelanina. Mieszkańcy po drodze pytali co mogło się stać, patrząc na helikoptery policyjne monitorujące sytuację… #welcometotheusa..
Tym razem musiałam sama pojechać metrem BART. No prawie sama…:) Róża jak zwykle dzielnie zniosła podróż. Metro BART jest przyjazne osobom starszym, niepełnosprawnym i pasażerom z wózkami dzięciecymi i bagażami, więc łatwo wjechałyśmy windą na peron.
Bez większych problemów, nie leciałam przecież sama samolotem dzieckiem, dojechałyśmy do stacji Embarcadero. Tam, czekała na nas moja koleżanka (która niestety wyprowadza się z San Francisco do innego miasta w USA).
A tu na zdjęciu widać piękny most Bay Bridge oraz tramwaj wodny, popularny środek komunikacji. Musimy kiedyś też z niego skorzystać.
Pogoda dopisała. A jeszcze niedawno szalał u nas sztorm El Niño. Ale w Kalifornii nigdy nie za dużo deszczu!
Po pracy odebrał nas Dean. Wracaliśmy w trakcie rush hour. Nie było źle. Pasażerowie ustawiali się na peronie spokojnie do drzwi kolejki. Większość była wpatrzona w monitory telefonów. Wszędzie dobrze, ale na huśtawce w Berkeley najlepiej! Ale wycieczkę metrem do San Francisco na pewno jeszcze powtórzymy:)