Tego było nam trzeba. Krótkiego wypadu nad ocean, imprezy świątecznej u znajomego Deana z pracy, śniadania podanego do łóżka i chwili oddechu od codzienności Berkeley.
Mikołajki spędziliśmy w Monterey w pensjonacie bed and breakfast przy słynnej ulicy Cannery Row. Niedawno trafiła na czołówki gazet, ale nie za sprawą książki amerykańskiego pisarza i noblisty Johna Steinbecka o tej samej nazwie, lecz, jak to bywa w USA, zabójstwa i strzelaniny. W ubiegłym stuleciu była to ulica fabryk sardynek, które dotrwały do lat sześćdziesiątych. Dzisiaj znajduje się tam popularne akwarium, hotel, restauracje i sklepy z słodyczami i pamiątkami. Nie brakuje też bezdomnych, spacerujących lub śpiących zaraz obok hotelowej plaży.
Zawsze mnie to zastanawia, jak inaczej niż w Europie traktowane są tu tereny nadmorskie. Na Cannery Row, usytuowanej nad oceanem, jest całkiem duża przestrzeń z porzuconą budową. Nie wygląda na to, żeby ktoś się szykował do jej ukończenia. W Europie taka sytuacja chyba szybko zainteresowałaby deweloperów. A tu żaden z nich się interesuje nawet, znajdującą się koło nas w Berkeley, mariną z pięknym widokiem na San Francisco. Wiele osób zamiast spacerować, parkuje samochód, zapala skręta, ucina sobie drzemkę. Nie ma ani jednej porządnej kawiarni ze stolikami na zewnątrz.
Wracając do Monterey, świąteczną wycieczkę uznaliśmy za udaną. Choć Dean zapomniał, że Mikołaj wypada 6 grudnia: myślał, że 9-ego:) W USA św. Mikołaj przychodzi dopiero w nocy 24 grudnia.
Ostatnio byliśmy w tych pięknych okolicach, kiedy byłam w ciąży z Różą. A i tym razem na spacerach eksponowałam powiększony brzuch:) Termin mamy na koniec kwietnia. Oby tylko Mama zdążyła na czas przylecieć z Polski i zostać z Różą! A jak szybko uda nam się wrócić już w powiększonym składzie do Monterey, to się dopiero okaże.